BISKUPIA KOPA – 21.05.2016

Łasuchy…ale nie mięczaki

No nareszcie! Cudowne przebudzenie naszej górskiej paczki. Nawet nie wiecie jak trudno umówić się na wspólny wyjazd…a  to praca, a to pogoda, to znów lenistwo mniejsze czy większe, wreszcie nastrój nie taki….uff wszystkie przeszkody za nami ! W sobotę – piękną dodam, choć to właściwie zbyteczne, bo jak jedzie Gosia B., to słoneczko murowane – skoro świt wyruszyliśmy w kierunku Jarnołtówka.

Droga prosta, ruch umiarkowany, dziewczyny daly ….w gaz i oto po dwóch godzinkach – wraz z postojem na szybką i pyszną kawę – gotowi i zniecierpliwieni z lekka, wyruszyliśmy na szlak. Wybraliśmy szlak żółty, dłuższy, a co!, ale za to malowniczy i wręcz stworzony do pieszych wędrówek.. Łagodnie, lasem, przy akompaniamencie ptaszków pniemy się jednak wciąż w górę. Pierwszy wyjazd w tym sezonie, lekko nie jest, oczywiście mówię tu tylko za siebie, bo patrząc na innych…ech! szkoda gadać .

Słońce operuje naprawdę bezlitośnie, szybko zdejmujemy co się da i dalej w drogę. Turystów na szlaku na razie niewielu, nie wszyscy są takie ranne ptaszki jak my. Im wyżej, tym więcej energii trzeba włożyć, gdyż szlak bardziej pionowy, jednak wciąż „w normie”. Nie narzekamy na monotonię, raz drzewka, to znów polanka, spokojnie dochodzimy – i tu mała niespodzianka:  wspinaczka  do polany pod Schroniskiem  PTTK im. Bogdana Małachowskiego pod Biskupią Kopą. 200 metrów, lub 100…ale biegiem, jak informuje tabliczka. Chyba nie muszę dodawać, że wybraliśmy opcję pierwszą, choć kto wie, co tam się działo w „pierwszej lidze”:) Generalnie nie zajęło nam to dużo czasu, ok. godziny. Siadamy na drewnianych ławach, popijamy wodę i zjadamy co nieco, bardzo zadowoleni, choć szczyt dopiero przed nami.

Wchodzimy po 30. stromych, drewnianych schodach, ale to informacja nie do końca pewna, usłyszałam jak dzieci schodzące liczyły sobie, i kierujemy się w stronę szczytu. Zajmuje nam to kilka minut, idziemy wzdłuż granicy polsko-czeskiej, wzdłuż zielonej ścieżki przyrodniczo-dydaktycznej, podejście wreszcie przypomina , że jesteśmy w górach i spinamy się na SZCZYT. Ale spoko, da się przeżyć. Okazuje się, że na  Biskupiej Kopie, najwyższym wzniesieniu Gór Opawskich 889 m. n. p. m., to już całkiem sporo ludzi sobie siedzi i popija czeskie piwo.

Wchodzimy na wieżę widokową (18 m.) i podziwiamy okolicę. Warto było, widoki piękne, choć wszędobylskie chmury nieco  utrudniają kontemplację. Podziwiamy Zlate Hory, czeskiego Pradziada,  Głuchołazy i Nysę, zachwycamy się niezmierzonymi  polami rzepaku, które z góry wyglądają jak narysowane od linijki. Jednak pięknie wkomponowują się w krajobraz, w zieleń drzew, w błękit i biel nieba. Sielski widoczek cieszy oczy, porusza chyba to, co w nas najlepsze. Teraz czas na pamiątkowe zdjęcie pod tablicą i spokojny powrót do Jarnołtówka. Trasa ta sama, ale widziana z innej perspektywy, znowu daje dużo radości i lekki niedosyt, bo szybko prowadzi nas ku samochodom. Jest dość wcześnie, ale zdobyliśmy, co było do zdobycia i powoli ruszamy w stronę Sosnowca.

Rozglądamy się jednak pilnie za jakimś fajnym miejscem, może uroczą knajpką, bo mamy ochotę posiedzieć w jakimś miłym otoczeniu. Niestety, nic interesującego po drodze nie ma, mijamy Głogówek, Prudnik, aż wreszcie w Krapkowicach trafiamy na małą cukiernię, taaak, tu właśnie dochodzimy do wątku o łasuchach …zamawiamy pyszne lody(produkcja własna)i i zastanawiamy się nad kolejną wyprawą. Ustalamy, że będą to Pieniny i szturm na Radziejową, a może nawet zahaczymy o Mogielnicę, czas pokaże…

Dodaj komentarz