Mogielica – 23.10.2016

A droga wiodła przez błoto…

Czasami warto być cierpliwym i godnie znieść pewne niewygody, ciut się nie wyspać,  lekko zmarznąć, porządnie utytłać sobie buty, by – w nagrodę – cieszyć się błękitem nieba, ciepłem słoneczka, feerią barw i sielankowymi widoczkami. Tak, tak, tego wszystkiego doświadczyliśmy podczas spontanicznego wyjazdu i wędrówki na Mogielicę (1170 m n. p. m.), najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego.

Niedziela, 23 października, droga prosta, ruch niewielki, szybko docieramy do celu. Ale zanim to nastąpi mamy czas na pogadanie i obserwację szybko zmieniającego się krajobrazu za oknem. A jest na co popatrzeć! Dzień wstaje nieco leniwie, znad wierzchołków mijanych drzew wynurza się słońce, rozproszone jeszcze przez poranne chmury, do tego  z lekka opadająca mgła, która powoli odsłania barwy polskiej złotej jesieni . Prawdziwa energia i uczta dla oczu.

Na miejscu, w Jurkowie pewne zamieszanie, nasze informacje zaczerpnięte z netu niekoniecznie pokrywają sie z rzeczywistością. Ale od czego mamy Arturka, wysyłamy go na przeszpiegi i szybko odnajdujemy właściwą drogę na szlak. Docieramy do Chyszówek na przełęcz marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, tuż pod jego pomnik, parkujemy autko, uważając, aby nie zakopać się w błocie i ruszamy na niebieski szlak, który zaczyna się tuż pod imponującą ścianą lasu. Jest jeszcze chłodno, ale z każdym zaliczonym metrem i… kamieniem, robi sie coraz cieplej. Trasa w większości prowadzi lasem, a widoki z nielicznych polan, choć ciekawe, nie mogą konkurować z tym, który roztacza się z podszczytowej hali Mogielicy. W pełnym słońcu z przyjemnością podziwiamy okolicę. A widać naprawdę sporo, w dolinach szachownice pól i kolorowe rozrzucone po okolicy domy, nieco wyżej ściana drzew, eksplodująca wszystkimi chyba odcieniami jesieni: zielenią, złotem, czerwienią i brązem, a wysoko – majestatyczne korony szczytów (Tatry, Gorce, Beskid Wyspowy), te niższe surowe, gołe, te najwyższe pokryte białym puchem.

W gronie innych turystów delektujemy się widokiem, nie zapominając jednak, że czeka nas ostatnie, nieco wymagające podejście na szczyt. Oszołomieni sporą dawką widokowych wrażeń szybko docieramy na Mogielicę, gdzie oczywiście mała sesja zdjęciowa i spory gratisik – wieża widokowa, a z nią wspaniała panorama Beskidów, a przede wszystkim Tatr. Warto było się na nią wdrapać, choć to zadanie dla twardzieli dodam 🙂

Czas na odwrót, schodzimy tą samą drogą na omawianą już „magiczną” polankę i robimy sobie piknik! Wygrzewając się na słońcu, pogryzając kanapeczki, wciąż sycimy oczy wyborną panoramą gór. Wkrótce wszyscy najedzeni, wypoczęci, pozytywnie naładowani, zatem…. w drogę w dół. Bez przeszkód, nie licząc małego, jakże bliskiego kontaktu z ziemią, mocno skoncentrowani, bo jednak ślisko i mokro i kamieni multum dochodzimy do parkingu, skąd zadowoleni ruszamy w kierunku Sosnowca. Jako, że kierowcę mamy wybornego, w tej roli „błyskawiczna” Gosia T., bez problemu  docieramy do domu. A, że trwa niedziela piękna i słoneczna, humory mamy doskonałe i nawet poniedziałek nie wydaje się straszny 🙂 No i oczywiście mamy plany na listopad…

 

Dodaj komentarz