Kierunek Dolny Śląsk
Ślęża – Wielka Sowa
Jeśli chce się coś zobaczyć, do tego w promieniach słońca, to trzeba wcześnie wstać, nie ma, że sobota, że ciemno. Zatem, nie narzekamy i już o szóstej rano wyruszamy w kierunku malowniczego Dolnego Śląska. W planach mamy dwie niezbyt wymagające górki: Ślężę i Wielką Sowę. Przed nami ok 250 kilometrów. Po drodze, jak zwykle, wspomagamy się dawką kofeiny, co by bardziej świadomie i z wyostrzonymi zmysłami chłonąć piękno otaczającej przyrody 🙂
Dojeżdżamy do Sobótki, gdzie jest całkiem spory parking, i ruszamy w kierunku szczytu. Zaczynamy czarnym szlakiem, potem, już niebieskim, idziemy prosto do celu. Nie zabiera nam to dużo czasu, ale tak prywatnie zdradzę, a należę raczej do drugiej ligi, że to dobra góra na początek. Na szczycie prawdziwe zamieszanie, gwarno i ludno. Nazwa góry pochodzi prawdopodobnie od starosłowiańskiego wyrazu ślęg (wilgoć, mokrość, błoto), z czym absolutnie się nie zgadzamy, gdyż powitała nas piękna słoneczna pogoda. Ślęża (718 m n.p.m), to najwyższy szczyt Masywu Ślęży i całego Przedgórza Sudeckiego. W dawnych czasach Ślęża była ośrodkiem kultu solarnego, później stała sie ostoją chrześcijaństwa, do dziś zachował się postawiony przez augustianów kościół. Wydaje się, że także dzisiaj jest atrakcyjnym miejscem, albowiem spotkaliśmy bardzo liczną pielgrzymkę młodzieży z diecezji wrocławskiej, członków Wspólnoty z Taizé, a nawet uczestników maratonu, w ramach Ślężańskiego Festiwalu Biegowego. Do tego MY, żądni przygód, zdobywcy Korony Gór Polski 🙂 Jak widać, dla każdego starczyło miejsca. Po minisesji fotograficznej i przekąszeniu co nieco, wracamy do samochodów i ruszamy w kierunku Gór Sowich, poprzez Przełęcz Sokolską, albowiem naszym kolejnym celem jest szczyt Wielkiej Sowy.
Dojeżdżamy do Rzeczki, parkujemy nasze mechaniczne rumaki i lokalizujemy czerwony szlak, który poprowadzi nas na Wielką Sowę. Pierwszy kwadrans może nieco przytłaczać, gdyż jest dość stromo, za to jak się odwrócimy, możemy obserwować malownicze widoki, im wyżej, tym piękniej. Następnie, mijajmy schronisko i wchodzimy w las. I tak już przez ok. 40 minut, prosto do celu. Wielka Sowa (1015 m n.p.m.) najwyższy szczyt Gór Sowich wita nas chmurkami i wiatrem. Tu również spotykamy sporą grupę turystów. Ustawiamy się do pamiątkowego zdjęcia…w towarzystwie barana!. Za nami pyszni się wieża widokowa, na którą prowadzą kręte schody. Podziwianie pięknej panoramy kosztuje 6 zeta. W pakiecie dostajemy jednak słońce, ale i porywisty wiatr. Na szczycie wieży po prostu chce „urwać łeb”, ale i tak jest fajnie, gdyż widoki rzeczywiście zachwycają. Żegnamy Wielką Sowę i schodzimy do schroniska, gdzie wcześniej wypatrzyliśmy pierogi z jagodami. Do tego obowiązkowa herbata, nie, nie z prądem…z cytryną. No tak mamy 🙂 Wracamy do domu w promieniach zachodzącego słońca. Tak bardzo przypadły nam do gustu kolory jesieni, że planujemy kolejną wyprawę…