Babia Góra – 12.09.2015

Atak na Babią Górę!

Uwaga, uwaga…kolejna wyprawa zapowiadała się na wyjątkowo ekstremalną. Nie dość, że górka wysoka (1725 m n.p.m.), to na dodatek w roli kierowców nasze misie kolorowe czyli Artur i Wojtek. Prawdziwa jazda bez trzymanki, jak to deklarowali nasi mili panowie 🙂 No, w każdym razie, dojechaliśmy w jednym kawałku i to już po godzinie dziewiątej. Szybkie poszukiwanie miejsca parkingowego na Przełęczy Krowiarki i wesoła ósemka udała się w kierunku czerwonego szlaku prowadzącego na upragniony Diablak – najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego, należący oczywiście do Korony Gór Polskich.

Wchodzimy do Babiogórskiego Parku Narodowego i nie ma lekko – od razu ostro pod górę. Nie było czasu na medytacje, ludzi sporo, więc trzeba żwawo posuwać sie ku górze. Jako, że my zawsze mamy piękną pogodę, to i tym razem rozbieraliśmy się po drodze, bo słoneczko ciekawie i natrętnie nieco zaglądało nam w twarze. Po ok. 45 minutach (zależy jak kto, ale nie będziemy tu pisać po nazwiskach) – maszerując zalesionym szlakiem – dotarliśmy na pierwszy malowniczy punkt widokowy na Sokolicy (1367 m n.p.m.). Z wyjątkiem skalnego urwiska, stoki Sokolicy porośnięte są lasem i częściowo kosodrzewiną. Na szczycie robimy sobie krótką przerwę, pstrykamy parę fotek, delektując się pięknymi, rozświetlonymi przez słońce, widokami na Babią Górę, Pasmo Jałowieckie, Pasmo Policy oraz Zawoję.

Wyruszamy w dalszą drogę babiogórskim grzbietem wsród kosodrzewiny. Dość szybko docieramy na Kępę (1530 m n.p.m.). Zapijamy colą, wodą, energetykiem – co komu dodaje sił. Dobry moment żeby założyć kurtki i kaptury, powoli bowiem wchodzimy w strefę wiatru, od razu robi się chłodniej, choć rychła perspektywa zwycięstwa dzielnie zagrzewa nas do walki. Ostatnim przystankiem, który zaliczamy podczas naszej wędrówki na Babią jest Gówniak ( 1617 m n.p.m.). Teraz juz tylko pozostał nam atak szczytowy, który odbywa się w skalistym terenie, wśród mniejszych i całkiem sporych kamieni. Życie jest piękne, w samo południe Diablak jest nasz!

Grzecznie czekamy w kolejce, bo ruch na szczycie spory, i na potwierdzenie pobytu robimy sobie pamiątkowe zdjęcie, kolejne do naszej górskiej kolekcji. Niewątpliwą nagrodą za wytrwałość jest odjazdowa panorama na wszystkie strony, obejmująca: Beskid Mały, Makowski, Żywiecki, Śląski i Wyspowy, Gorce, momentami Tatry, a także Kotlinę Orawsko-Nowotarską i góry Słowacji. To dopiero połowa planowanej wyprawy, zatem opuszczamy naszą Kapryśnicę, która tym razem okazała się całkiem wyrozumiałą i łaskawą damą i schodzimy w kierunku schroniska Markowe Szczawiny. Polecamy zachować trzeźwość umysłu i równowagę ciała, bo początek zejścia to skalne rumowisko, później to juz lightowo docieramy na Przełęcz Brona (1408 m n.p.m.). Potem robi się znowu trudniej, trzeba uważać, bo kamienie i dość stromo, ale szczęśliwie docieramy do schroniska w Markowych Szczawinach (1180 m n.p.m.)

Jest ciepło, leniwie i słonecznie. Popijamy kawę, zajadamy pyszną szarlotkę i puchaty sernik. Zastanawiamy się jak pokonamy ostatni etap wędrówki, bo są jakieś problemy na niebieskim szlaku… jednak udaje się nam bezpiecznie dotrzeć do Krowiarek. Idąc łagodnym, zalesionym szlakiem – tuż przy końcu – mijamy, ukryty nieco w dole Mokry Stawek. Wychodzimy z Parku i lokujemy się w naszych niezawodnych autkach, pozwalając dumnym Panom Kierowcom zawieźć się na smaczny obiadek do przydrożnego, górskiego zajazdu. Wszyscy zadowoleni, lekko zarumienieni, zastrzeżeń brak, zresztą malkontentów nie zabieramy! Przyjemnie biesiadując kreślimy plany na kolejną wyprawę, tym razem marzą się nam Bieszczady. Bieszczady jesienią – bajka…feeria barw, kolorowe szlaki, szczęśliwi ludzie. Wiecie…chcieć, to móc!

Dodaj komentarz