Kowadło, Rudawiec – 29.08.2020

Od Kowadła do Rudawca…a niech to szlak(g) trafi!

W ostatni wakacyjny weekend postanowiliśmy zawalczyć o 24. i 25. pieczątkę w naszym górskim dzienniczku. Plan był prosty: z malowniczych Bielic ruszamy na Kowadło, następnie, szczytami zmierzamy w kierunku Rudawca. Prawda, że nieskomplikowane? Jedna wyprawa, dłuższy spacer wzdłuż granicznych słupków i dwa szczyty. W teorii wszystko się zgadzało, pogoda dopisała, jednak praktyka nieco nas zaskoczyła. No cóż, trzeba napisać wprost – pojechaliśmy nieprzygotowani. Żeby bibliotekarze nie zabrali mapy, zdając się tylko na nowe technologie?! Ano nie zabrali, zasięgu nie było i telefony stały się bezużyteczne. Pozostało bacznie obserwować oznakowanie szlaków i do pewnego momentu szło nam naprawdę bardzo dobrze…

Ale po kolei. Sobota, 31 sierpnia. Znowu jesteśmy na Dolnym Śląsku, przed nami Góry Złote i Bialskie. Zgodnie z planem tuż przed 10.00 – żółtym szlakiem –  ruszamy z końca Bielic w kierunku Kowadła (989 m, Góry Złote). Najpierw asfaltem, potem kawałek szutrową drogą, a następnie ostro odbijamy w lewo i już zielonym szlakiem, powoli kierujemy się ku górze. Po raz pierwszy odwracamy głowy, by z przyjemnością popatrzeć na dolinę, w której rozłożyły się Bielice. Póki co, droga jest szeroka, po kilku minutach odbijamy w prawo i wchodzimy w las. Ponieważ nie ma słońca, las sprawia dość ponure wrażenie, jest wilgotno, ale pachnie obiecująco. Skupiamy się raczej na tym, co pod nogami i w równym tempie wspinamy się ku górze. Wychodzimy z lasu, skręcamy w lewo, by po kilku minutach, idąc za zielonymi strzałkami, znowu wejść w las i teraz już cały czas po kamieniach pniemy się na szczyt, który dość niespodziewanie – nie zmęczyliśmy się zbytnio – wita nas skałkami  i grupą innych zdobywców Korony. Zatem sesja zdjęciowa, obowiązkowy stempel i chwila wytchnienia. Nie rozsiadamy się zbytnio, jak to zwykle robimy, bo i miejsca mało i kilka osób w pobliżu, no i sporo drogi przed nami. Szczyt jest zalesiony, zatem o widoczkach możemy zapomnieć. Zresztą wciąż utrzymuje się zachmurzenie. Chwila zastanowienia, co do dalszej wędrówki i schodzimy w dół, tracąc nieco z wysokości i poszukując żółtych oznaczeń.

Założenie jak wyżej: szczytami do celu. Trasa jest bardzo urozmaicona, trochę w górę, nieco w dół. Póki co żółtym szlakiem – wzdłuż granicy polsko-czeskiej. Naprawdę jest bardzo przyjemnie, co jakiś czas otwiera się okno i podziwiamy panoramę gór, gdzieniegdzie przetykaną lekką mgłą, która miękko otula szczyty . Zieleń jest głęboka i soczysta, zatem oczy zdecydowanie odpoczywają, czego nie można powiedzieć o nogach, bo kolejne kilometry za nami. Nawet łapie nas letni deszczyk, trochę jesteśmy zdziwieni, bo niebo jest jasne i nie widać chmur. Mijamy parę szczytów: Klinovy (908 m), U Smrku (1109 m), Smrk (1125 m), Travna Hora (1105 m), Pod Dzialem (1031 m), Jivina (1076 m.), Iwinka (1079 m), Polska Hora Sedlo (1073 m). Kierując się internetowymi opisami szlaków, które pamiętamy bądź nie, chcemy „zaliczyć” Postawną (1116,8 m), która – jak podają niektóre źródła – uważana jest za najwyższe wzniesienie Gór Bialskich.

Odnajdujemy magiczny/graniczny słupek 45/2, przedzieramy się przez niewidzialną ścieżkę, brodzimy w jagodowych krzaczkach, moczymy buty i spodnie, a Postawnej jak nie było, tak nie ma! A czas ucieka… No nic, męska decyzja,  wracamy na trasę  i szukamy Rudawca. Coś poszło nie tak. W efekcie znaleźliśmy się poza szlakiem. Szlag nas trafia, bo to już piąta godzina marszu, a Rudawiec nam się wymyka. No i głodni jesteśmy, zapasy zjedzone, woda się kończy… Poratowało nam górskie źródełko i chociaż jeden problem z głowy, bo butelki pełne. W międzyczasie wyszło długo wyczekiwane słoneczko, w jego blasku wszystko wygląda lepiej. Wraca optymizm, „ładujemy baterie” i ruszamy dalej. Po godzinie intensywnego marszu docieramy do zielonego szlaku i naszym oczom ukazuje się cudowny obraz – drogowskaz „Rudawiec, 45 min.”. Zatem skręcamy w lewo w las i atakujemy szczyt. Ten odcinek szlaku nie jest zbyt wymagający (na szczęście) i nawet przed czasem meldujemy się na Rudawcu (1112 m, Góry Bialskie). Na szczycie spotykamy bardzo wesołą gromadkę, musimy chwilę poczekać, aż zwolni sie miejsce na pamiątkowe zdjęcie. Jest juz po 17.00, toteż nie zabawiamy dłużej niż to konieczne i schodzimy w dół. Do Bielic mamy 1,15 godz. Zejście nie należy do łatwych, jest stromo przez większość drogi, trzeba uważać na kamienie i patrzeć pod nogi. To nasza ósma godzina na szlaku, zatem trzeba się skupić, wszak chcemy zakończyć wyprawę w jednym kawałku. W końcu dochodzimy do wypłaszczenia, szutrowej szerokiej drogi, która prowadzi prosto do Bielic. Przed nami jeszcze 2 km spaceru. Po obydwu stronach drogi podziwiamy piękny, gęsty, wysoki las. Jest już tak późno, że decydujemy się na powrót bez zatrzymywania się – jak to mamy w zwyczaju – w jakimś smacznym miejscu. Przed naszą wspaniałą, niestrudzoną kierowniczką (kierownicą 🙂 trzy godziny za kółkiem, ach jak ja lubię te feminatywy! Podsumowując:  26 km w nogach i 9 godzin na szlaku. Jeśli myślicie, że mamy dość, to uprzejmie donoszę, że nie powiedzieliśmy jeszcze ostatniego słowa. Kolejne szczyty czekają…

Dodaj komentarz