Lackowa 26.10.2019
To nam się po prostu należało
Trudno tak przyznać wprost, ale zdobycie Lackowej nie należało do łatwych. Tym większa jednak satysfakcja. To będzie chyba najkrótsza opowieść ze szlaku: trud, pot i …uśmiech triumfu! Nie należymy do mięczaków, zatem alleluja i do przodu :). Ostatnia październikowa sobota powitała nas gęstą mgłą, która jednak, z każdym mijanym kilometrem, przechodziła w prawdziwie piękne, pachnące babie lato. Dojeżdżamy do Izb, parkujemy tuż za kościołem i ruszamy czerwonym szlakiem. Od razu widzimy, z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Pani Lackowa bowiem króluje nad wsią i nie sposób jej przeoczyć. W blasku porannego słońca – kusi, ubrana w złoto-zielony płaszcz lasu. To już niestety koniec października, zatem kolory nieco przygaszone, ale i tak wygląda pięknie na tle błękitnego nieba.
Droga zaczyna się bardzo prosto, idziemy polną ścieżką, lekki wiatr przyjemnie orzeźwia. Następnie, szlak skręca w lewo i zaprasza do lasu. Przygodę czas zacząć. Od teraz będzie nam towarzyszyć szum, a właściwie szelest liści pod stopami. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że wprost brodzimy w morzu liści, co byłoby nawet przyjemne, gdyby nie to, że liście przykrywają ścieżkę i nie widać, co kryje się pod nogami. Po kilku minutach marszu szlak wystrzela ostro w górę i tak jest ok 40 minut, może pół godziny, jak ktoś ma lepszą kondycje i dobry zmysł równowagi. Nie idziemy, WSPINAMY się mozolnie po kamieniach, zaprzyjaźniamy się z drzewami, to nasze naturalne drogowskazy i oparcie, prawie jak pomocna dłoń. Wchodząc, juz zastanawiamy się, jak to będzie schodzić po tym pionowym zboczu. Maksymalne skupienie i docieramy do wypłaszczonego odcinka, który jest jak balsam na nasze rozszalałe tętna. Uspakajamy oddech, niemalże spacerowo, wciąż leśnym duktem, dochodzimy na szczyt. Ustawiamy się do pamiątkowej fotki. Odnajdujemy też czerwoną skrzynkę z pieczątką i potwierdzamy w naszych górskich indeksach pobyt na Lackowej.
Lackowa (997 m n p. m.) to najwyższy szczyt po polskiej stronie Beskidu Niskiego, położony między Krynicą-Zdrój a Wysową, na granicy ze Słowacją. Na szczycie wymieniamy pozdrowienia z innymi turystami, którzy docierają na Lackową, nie tylko od strony Izb, ale i Wysowej czy Ropek. Jest nawet jeden z braci mniejszych, uroczy i bardzo oryginalny Pan Pies. Powoli ruszamy z powrotem. Schodzić, nie schodzić, oto jest pytanie ?! Nie ma co rozmyślać, maksymalna koncentracja i krok za krokiem posuwamy się w dół. Trochę to trwało, ale o dziwo w jednym kawałku docieramy na dolną część szlaku. Zaraz, coś się jeszcze zmieniło – nie słychać juz szelestu suchych liści pod stopami. Czas na rachunek zysków i strat. Nie będę nikomu liczyć siniaków na…, ale moje straty są następujące: otarty łokieć i zdarta skóra na palcu! Po stronie zysków – duma, ogromna frajda i poczucie, że to wszystko ma sens. Przed nami miłe zakończenie wyprawy – wycieczka do Krynicy-Zdroju, a tam chwila zapomnienia w Czekoladzie Zdrój. Było aromatycznie i słodko, w końcu trzeba uzupełnić utracone kalorie :). Wciąż świeciło słoneczko… Do zobaczenia za rok, wszak zostało jeszcze kilka szczytów do zdobycia.