Rysy – 12.09.2018

Nie patrz w górę, nie patrz w dół!

 

 

Pogoda zapowiadała się słoneczna, nastawienie było dość optymistyczne, choć pełne obaw i -pomimo wczesnych godzin rannych, a może i nocnych J – w końcu trzeba było wstać o 3.00, jedziemy na podbój budzącej strach góry. Tak, postanowiliśmy zdobyć dach Polski. Mało nas, tylko 4 osoby, ale góra budzi respekt, wysokość 2499 m n.p.m. wymaga dobrej kondycji, dobrego zdrowia i pozytywnego nastawienia. I tak trzy Gosie i Artur o 7.30 wysiedliśmy na parkingu w Popradskim Pleso. Zmarznięci, niewyspani z plecakami pełnymi zapasowych ubrań, wody i prowiantu ruszyliśmy po przygodę. W dali widać było piękne, majestatyczne Tatry Wysokie. Spoglądając na nie z przerażeniem myślę sobie: chyba zwariowałam, przecież to niemożliwe, w życiu tam nie wejdziemy. Więc powtarzam: nie patrz w górę!. Ale oczywiście nie da się, Tary przyciągają wzrok, zachwycają i mówimy sobie, że nawet jak nie damy rady, to przecież warto było dla takich widoków.  Po godzinnym marszu po asfalcie, skręcamy na szlak czerwony i laskiem świerkowym podążamy w górę. Łatwizna dla takich piechurów jak my. Słoneczko zaczyna przygrzewać, zaczynamy ściągać kurtki, mijamy żabi potok i zaczynamy już optymistycznie patrzeć przed siebie. Naprawdę nie jest źle. Wkrótce dochodzimy do Żabiej Doliny Mięguszowickiej, gdzie zachwycają nas Żabie Stawy. Tam postanowiliśmy zrobić krótki postój. Dobrze nam się siedzi, gdyż wokół nas rozpościerają się takie widoki, że zapiera dech w piersiach. I pomimo naszych achów i ochów ze strachem troszkę spoglądamy na wspinających się przed nami po łańcuchach turystów. Skalne przeszkody okazały się całkiem proste, łańcuchy, drabinki, metalowe podpory ułatwiają wejście. Po raz kolejny sprawdza się przysłowie „nie taki diabeł straszny…”. Słońce już świeci mocno, a my szczęśliwi, że uporaliśmy się z budzącymi strach półkami skalnymi, zaczynamy piąć się w górę do schroniska. Przed nami odcinek troszkę męczący, ale powolutku, wytrwale wspinamy się w górę i w końcu wita nas symboliczna kolorowa brama. Wkrótce docieramy do Chaty pod Rysami (Schronisko pod Wagą ) (2250 m n.p.m ), które jest najwyżej położonym schroniskiem w Tatrach. Tam niespodzianka – przystanek autobusowy, z rozkładem jazdy (a jakże J), oparty rower i …hmm … kosa. Widać, że ktoś miał poczucie humoru. Oczywiście znany na całe Tatry kibelek z najpiękniejszym widokiem, do którego ustawiła się kolejka. Kibelek – mimo zapaszków – zaliczony, fotki zrobione. Pieczątki do książeczek wbite. Pełni nadziei zaczynamy atak. Z Wagi wspinamy się kamienistym zboczem Rysów. Podejście jest w miarę łagodne, zatrzymujemy się, gdyż przewodnik górski opowiada bardzo ciekawe historie grupie bankowców, którzy również zdobywają szczyt. Słuchamy o wypadkach górskich (J), podziwiając Wagę, Wysoką i Ciężki Szczyt. Po chwili atakujemy. I tu myślę już sobie: nie patrz w dół! Zaczyna się wspinaczka. Tłumy ludzi wokół nas nie pomagały, tłok straszny, więc trzeba szukać alternatywnego wejścia, nie zawsze najłagodniejszego. Cały czas trzeba uważać, aby nie dostać plecakiem, bo co chwilę ktoś się zatrzymuje, by uwiecznić wejście. Wreszcie docieramy. Staramy się -pomimo kolejki – dotknąć szczytu, zrobić focię i …uciekać. Po raz pierwszy czuję strach, bardziej przed tym, aby ktoś nas przez przypadek nie zepchnął, niż przed wysokością. Widoki piękne, co tu mówić. W końcu jesteśmy na dachu Polski. Podobno z Rysów nawet Kraków widać. No cóż, tłumy nie pozwoliły nacieszyć się krajobrazem. Powolutku schodzimy. Zejście mozolne, nikomu już nic się nie chce, zmęczeni, ale szczęśliwi wracamy.  I powiem wam tylko, zejście o wiele jest gorsze niż wejście. W sumie cała wyprawa to 10 godzin marszu. Zmęczenie daje znać.  A jednak…warto było!

               

Dodaj komentarz