Szczeliniec/Jagodna/Orlica/Śnieżnik – 25-26.07.2015

Od Szczelińca po Śnieżnik

Dzień pierwszy:

Plany jak zwykle mamy ambitne, chcemy maksymalnie wykorzystać czas i poczuć wiatr we włosach stojąc na czterech szczytach Korony Gór Polski. Czy to się uda? Proszę o cierpliwość…

Pobudka między 4.00 a 5.00, wyjazd o 6.00, no….z niewielkim poślizgiem, gdyż przed nami daleka droga. Ranek rześki, bezchmurne niebo, dwa autka, dziewięciu wspaniałych, parę plecaków (jeden całkiem spory) i ogromne apetyty na wspaniały weekend. Ok 9.30 docieramy w okolice Karłowa, skąd zamierzamy w kierunku pierwszego szczytu – Szczelinca Wielkiego (919 m n. p. m.), najwyższego szczytu Gór Stołowych, znajdującego się na terenie Parku Narodowego Gór Stołowych. Wspinamy się po schodach i szybko docieramy do Schroniska na Małym Szczelińcu, podziwiamy okolicę z tarasów widokowych, podchodzimy ciut wyżej i zwiedzamy skalny labirynt. Bez wątpienia jest jedną z największych atrakcji turystycznych Sudetów, kusi wspaniałym rezerwatem krajobrazowym. Ta frajda zajmuje nam ok pół godziny, przeciskamy się przez wąskie przesmyki, patrzymy w wilgotne szczeliny, to znów wychodzimy na płaskie piaskowce ciosowe, skąd podziwiamy przepiękna panoramę Sudetów. Myślę, że moglibyśmy się tak długo delektować, niestety w międzyczasie niebo pokryło sie chmurami, a z oddali dochodzą gniewne pomruki nadciągającej burzy. Widoki, widokami, adrenalina, adrenaliną, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie chce spędzić burzy na szczycie. Zatem, ostatnia wspólna fotka i bierzemy nogi za pas. Bez problemu, choć czujemy juz oddech burzy, docieramy na parking, pakujemy sie do autek i ruszamy w kierunku Gór Orlickich.

Zgodnie z przewidywaniami, ściemniło się jeszcze bardziej, powiał silny wiatr i…lunął deszcz. My, co prawda w samochodach, ale wrażenia dość mocne, zwalniamy, przedzieramy się przez ściany deszczu, wjeżdżamy w szpaler mrocznych, szalejących na wietrze drzew, a błyskawice, chciałoby się powiedzieć rozświetlają nam drogę, ale tak dobrze to nie ma, ciemno, mrocznie, demonicznie…Jednak happy end blisko, w miarę upływu kilometrów przejaśnia się, docieramy do Dusznik Zdroju, a następnie docieramy do parkingu, skąd chcemy zaatakować Orlicę (1084 m n. p. m.). Wciąż pada leki deszczyk, ale nie stanowi on dla nas żadnej przeszkody, wkładamy kurtki i wartko ruszamy szlakiem. Lajtowe podejście, po kilkunastu minutach wchodzimy w gęsty las i wąską ścieżką pniemy sie na sam szczyt. Niestety mamy w drużynie prawdziwych jagodożerców, którzy zdecydowanie opóźniają wejście. Ale tak poza protokołem powiem, że owoce są rześkie, słodkie i po prostu pyszne. Sama Orlica jakaś taka niepozorna…robimy pamiątkową sesję już w pełnym, ciepłym słoneczku i zwijamy sie z powrotem. Dojeżdżamy do wspomnianych już Dusznik, lokujemy się w Wilii Bacy, lekko odświeżamy i idziemy w miasto. Wita nas piękny park zdrojowy i okoliczne knajpki. Jesteśmy bardzo głodni, fantazjujemy, co to pysznego sobie zjemy, ale w efekcie Karczma pod Złotym Kasztanem nieco nas rozczarowuje. Ale piwo pszeniczne książęce jednak polecam. Późnym wieczorem wybieramy się na pokaz kolorowych, podświetlanych fontann. Całkiem miłe dla oka i ucha widowisko. Jeszcze jedna ciekawostka, w Dusznikach wciąż królują zapomniane wydawałoby się dancingi…mieliśmy okazję obejrzeć wystrojone panie wartko zmierzające w kierunku muzyki i parkietu, gdzie juz trwała zabawa.

Dzień drugi:

Nie ma co ukrywać, pogoda jednak zmieniła trochę nasze plany. Jagodna (977 m n. p. m.), najwyższy szczyt Gór Bystrzyckich zdobyliśmy dopiero przed południem w niedzielę, choć planowaliśmy, „odhaczyć” ją już w sobotę. Ale przecież nie chodzi nam tylko o zdobywanie, lubimy ten lekki niepokój i szybsze bicie serca towarzyszące wędrówkom, nie wspominając kojących widoków i bycia ze sobą nawzajem.

Autostradą Sudecką docieramy do schroniska Jagodna, na Przełęczy Spalona, 811 m n.p.m. Szlak na Jagodną to bardzo łagodny, ponad 4 kilometrowy spacer, w większości ubitą szeroką drogą, wśród lasów świerkowych z domieszką brzóz, buków i modrzewi. Przez szczyt prowadzi niebieski szlak turystyczny, prowadzący z Przełęczy Spalonej do Międzylesia. Wracamy w słoneczku do schroniska, nieco się posilamy, smakujemy, a jakże!, jagodowy koktajl i zbieramy się w kierunku kolejnego, czwartego szczytu.

Dzielimy się na dwie grupy, jedni powoli żegnają się z przygodą i kierują się w stronę Katowic i Sosnowca, zaliczając po drodze Kłodzko, a drudzy realizują wyznaczony cel i atakują Śnieżnik (1425 m n. p. m.), najwyższy graniczny szczyt Sudetów Wschodnich i Masywu Śnieżnika. Jest on jedyną górą w masywie Śnieżnika, która wystaje ponad górną granicę lasu. Czwórka tych najbardziej wytrwałych, z pewną dozą niepewności, czy da radę, zmierza w kierunku malowniczego Śnieżnika.  Po drodze jeszcze chwila relaksu przy przepięknym wodospadzie Wilczki i dość szybkim tempem ruszamy na czerwony szlak.  I muszę Wam powiedzieć, że wreszcie poczuliśmy się jak w górach – piękne krajobrazy, sarenki i … zmęczenie. W końcu to już nasza czwarta góra. Wbrew naszym obawom wcale nie było tak ciężko, no może przy końcu ( te kamienie…) Szczyt zdobyliśmy przed czasem. Troszkę foci i wracamy do schroniska na najlepszą zupkę jaką do tej pory jedliśmy. Wracamy do autek zmęczeni ale dumni z siebie i po drodze obmyślamy kolejne trasy.

Dłuuugi dzień pełen wrażeń, kończy się powrotem do domu, prysznicem i …nastawieniem budzika, wszak jutro poniedziałek i normalny dzień pracy 🙂

Dodaj komentarz