Tarnica – 07.11.2015

 

Tarnica jesienią…

Okazuje się, że najlepsze, a przynajmniej najskuteczniejsze są wypady nieplanowane. Krótko mówiąc: zmarnowaliśmy październik, ale już listopad wykorzystaliśmy na początku. Nie należy też, co sprawdziło sie juz wielokrotnie, zbytnio ufać meteorologom, najlepiej zaufać własnym pragnieniom i iść za głosem serca, nie rozsądku 🙂

Jako że Bieszczady ciut od nas daleko, bagatela 400 km, a dzień krótki, trzeba było wyruszyć już o 5 rano. Na szczęście Gosi peugeocik lubi szybką, acz bezpieczną jazdę 🙂 Z każdym mijanym kilometrem księżyc i dwie gwiazdy, widoczne przez dach samochodu, blakły na niebie, ustępując nieśmiałym promieniom słońca. Zmieniał się też krajobraz, wkrótce wyłoniły się zamglone nieco sylwetki bieszczadzkich połonin. Niecierpliwiliśmy się trochę, bo bardzo chcieliśmy już być na szlaku i cieszyć się ciepłem słońca i jesiennymi barwami. Zapowiadało się piękne widowisko, juz teraz podziwialiśmy mieniące się postury drzew, z uroczymi kolorowymi kapturkami.

Wędrówkę rozpoczęliśmy od parkingu w osadzie Wołosate, skąd bierze początek Główny Szlak Beskidzki. Zakupiliśmy bilety i weszliśmy do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Przechodząc przez bieszczadzkie carynki, czyli podpołoninowe górskie łąki, spotkaliśmy leniwie pasące się hucule, piękne, dostojne konie – pochodzące prawdopodobnie z Zachowawczej Hodowli Konia Huculskiego. Sielska atmosfera, widoki zachwycające, tuz obok konie, a przed nami kolorowa ściana lasu. Generalnie – chcesz dotrzeć na szczyt – musisz pokonać piętrzące sie przed Tobą schody, schody…schody, raz łagodniejsze, wypłaszczone, to znów ostre, wysokie. Wędrując leśnym, wąskim korytarzem cieszysz oczy przyjaznym kolorytem mijanych drzew.

Po ok godzinie wychodzimy z przytulnego lasu i widzimy – prawie pod sklepieniem nieba – krzyż na szczycie Tarnicy, stąd już tylko 1490 szerokie – a jakże – schody! Wyzwanie nie lada, ale nagroda tuż, tuz, przynajmniej w zasięgu wzroku. Na szczęście znowu zaświeciło słońce, przyjemnie grzejąc nam plecy. Nie sposób się śpieszyć, przecież trzeba nakarmić zmysły, wystarczy odwrócić się i szeroko otworzyć oczy. W dolinach kusząco tańczą promienie słońca, rzucając – jakby od niechcenia – światło na pobliskie zbocza. Choć to juz listopad, to kolory wciąż żywe, ciepłe – feeria barw od zieleni poprzez żółcie, rudości, aż po rozświetlające brązy. Cudnie po prostu. Ale szczyt czeka! Wciąż niebieskim szlakiem docieramy na przełęcz po Tarnicą (1275 m n. p. m.), wzmaga się wiatr, czas nałożyć kaptury i nie tracić celu z oczu, stąd juz tylko kilka minut żółtym szlakiem i kolejny szczyt Korony Gór Polskich powoli przejdzie do historii.

Tarnica 1346 m n. p. m. Oczywiście pamiątkowa fotka do naszej górskiej kolekcji i czas własny, czyli delektowanie się otaczająca nas panoramą. Fakt, mogłoby być widać więcej, dalej, wyraźniej, ale cóż – nie można mieć wszystkiego, bo oto chmury właśnie postanowiły odpocząć tuż nad naszymi głowami, skutecznie blokując oszałamiające ponoć widoki. Gdyż, jak wieść  niesie, Tarnica stanowi najbardziej atrakcyjny punkt widokowy w polskich Bieszczadach. Oprócz wspaniałej panoramy najbliższych grzbietów polskiej części Bieszczadów, w pogodne dni można dostrzec: Tatry, Gorgany, Ostrą Horę, Połoninę Równą, Krasną i Świdowiec.

Przed nami droga powrotna, tym samym szlakiem, to w słońcu, to znowu wśród chmur, popychani przez bezczelne podmuchy wiatru docieramy na parking, pakujemy się do samochodu i ruszamy w poszukiwaniu ostatniego, brakującego ogniwa dzisiejszej wyprawy –  regionalnej kuchni. Bardzo chcemy poczuć klimat Pawła Nie Całkiem Świętego, jednego z kulinarnych faworytów Isi, która – jak okazuje się – z niejednego pieca chleb jadła. Na nic mistrzowskie parkowanie Gosi, co łatwe nie było (parking wypchany po brzegi), wszystkie stoliki zajęte!. Obserwując apetyty i humor gości, my na pewno tu dzisiaj nic nie zjemy. Okazuje się, że do trzech razy sztuka, po kolejnej, nieudanej próbie u Siekierezady, lokujemy się w końcu w Karczmie Łemkowyna, która serwuje całkiem smaczne regionalne dania.

Przed nami daleka droga, powoli kończy sie nasza spontaniczna, górska przygoda, szkoda… Bieszczady też żałują, żegnają nas potokiem łez płynących z nieba…

Dodaj komentarz