Wysoka – 23.05.2015

Czasem tak już bywa…

 

Ambitne mieliśmy plany na majowy weekend, dwa szczyty do zdobycia –  w sumie 2312 m n.p.m. Trochę przerażało, czy kondycyjnie damy radę, ale co tam – próbujemy. Wyruszyliśmy wczesnym rankiem, prostą, jak się nam wydawało trasą na Szczawnicę, za kierownicą dwie doświadczone blondynki, a jako piloci nasi panowie. A ponieważ posługiwaliśmy się trzema GPS-ami –  to w którymś momencie …. no tak wstyd przyznać – pobłądziliśmy, Jaworki okazały się też nie te… Po 4 godzinach dojechaliśmy i bardzo zadowoleni z tego , że nie pada wyruszyliśmy do  spowitego we mgle Wąwozu Homole.

Tempo narzuciliśmy sobie duże, bo dwie godziny opóźnienia, i wspinamy się na najwyższy szczyt Pienin – WYSOKĄ. Droga była ciężka, mieliśmy do pokonania śliskie kamienie, błoto i staraliśmy się nie wpaść w owcze odchody, które towarzyszyły nam prawie przez całą trasę. Ach ten zapach… Po drodze mijamy owieczki i –  gdzieś w połowie drogi – nie pozwalają nam iść dalej, pilnujące – nie stada, a turystów – psy! Cóż, trzeba było opłacić myto i „wyskakiwać” z kanapek. Psy nakarmione i ruszamy dalej. I zaczyna się naprawdę ostre podejście. Sam szczyt wydawał się stosunkowo niewielki 1050 m n.p.m., ale dał nam popalić. Łatwo nie było, a że było po deszczu buty – rozjeżdżały się koncertowo. W końcu dotarliśmy do celu. Podobno widok na panoramę Tatr wynagradza trudy wspinaczki. Podobno…. Mgła była taka, że kompletnie nic nie widzieliśmy. Na szczycie,  po uzupełnieniu płynów, pamiątkowym zdjęciu, szybko schodzimy, bo tu jeszcze przed nami Radziejowa. Pośpiech podobno nie popłaca. Ponieważ się spieszyliśmy nie zauważyliśmy, że brakuje trzech osób.  Nasze rozgadane koleżanki nie zauważyły, że trzeba skręcić. Nie chcą nam zdradzić gdzie były, podobno zwiedzały Jaworki, ale niech to już zostanie ich słodką tajemnicą.

Ponieważ nasze opóźnienie znacznie się zwiększyło, zgodnie postanowiliśmy poszukać dobrego góralskiego jedzonka i darować sobie kolejną górę. I tak między nami – jesteśmy im bardzo wdzięczni za to, że nasze blondynki pobłądziły. Nogi mogły odpocząć. To nie koniec niestety naszych przygód. Już w drodze powrotnej,  na pierwszym rondzie w Szczawnicy jedno auto pojechało prosto, a drugie skręciło w prawo …. Widocznie taki już był ten dzień.  Na zakończenie powiem jedno – pogoda nam sprzyjała. A na następną wyprawę zabieramy mapę samochodową.

Dodaj komentarz